Pobierz dzwonek Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem na swój telefon. Bezpłatne pobieranie dzwonka Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem w formacie mp3 i m4r na telefony z systemem Android i iOS. W Dzwoneknatelefon.com umożliwiamy Ci pobranie tego dzwonka za darmo.
Ciekawe, jak często słyszymy czy mówimy zdania podobnej treści do “zarobiony jestem”? Dziś będzie nie tyle o zarządzaniu czasem, ile o zarządzaniu sobą w czasie. Zapraszam do lektury. Autorefleksja nad “zarobiony jestem” “Brunet wieczorową porą” to jeden z moich ulubionych filmów Stanisława Barei. Uwielbiam! Cytat w tytule w nawiązaniu do czasu, a raczej powszechnego jego braku, organizacji, planowania, a przede wszystkim w temacie zarządzania sobą w czasie. Czy jesteś zarobiony, czy tylko bronisz się przed robotą? Jak to jest faktycznie? Samoświadomość… Wszystko rozbija się o punkt widzenia czasu. O samoświadomość. Listę priorytetów i osobisty stosunek do nich. Jak bardzo jesteś tu i teraz? Czy jeśli pomyślisz o weekendowej przyjemności, pracujesz bardziej czy mniej wydajnie? Sprawdź to i korzystaj z tej wiedzy. Czy odkładasz, co masz do zrobienia, udajesz przed sobą, że żadnych zadań nie ma do wykonania? A może chcesz coś zrobić, ale nie wiesz jeszcze co lub wiesz, ale jeszcze choć nie zaczynasz, to już nie możesz się doczekać siebie z przyszłości? Cele a wartości “Zarobiony jestem…” – pod tym hasłem często kryje się działanie w tzw. niedoczasie. Plany dawno rozminęły się z rzeczywistością. Oczekiwania okazały się nie do zrealizowania. Jeśli nie osiągasz zamierzonych rezultatów, możliwe, że stawiane przed tobą cele nie są twoje. Jeśli jednak są, zastanów się, czy czas, w którym chcesz je realizować, nie powoduje konfliktu na innych polach. Na przykład: Jeśli rodzicowi zależy na regularnym i częstym kontakcie z dzieckiem, może nie przekroczyć granicy zawodowej, która postawiłaby go w sytuacji, gdzie owa relacja mogłaby ucierpieć z powodu jego dłuższej nieobecności. Jeśli nosisz w sobie wyidealizowany obraz siebie, zawsze odczujesz dyskomfort i niezadowolenie, gdy tylko nie dotrzymasz zakładanego poziomu. Zatem zanim podejmiesz decyzję, sprawdź, czy będzie to faktycznie decyzja zgodna z twoim sercem, z twoim systemem wartości. Jeżeli czas jest uzależniony od bytu, jak więc może być oddzielony od niego? Nie ma takiego bytu, który by istniał [niezależnie], jak więc czas może stać się [czymś takim]? [Nagardżuna] Czas liniowy Większość znanych mi osób postrzega czas jako oś, na której następują po sobie kolejno zdarzenia. Zazwyczaj zdarzenia są ze sobą powiązane w zależności przyczynowo-skutkowej. Dla tych zdarzeń, których przyczyn nie można się dopatrzeć, ludzie starają się racjonalizować ową oś, szukając źródeł w zdarzeniach, które nie mają związku z następującymi po nich. To tak jakby nie mogła istnieć oś czasu, na której zdarzenia nie są ze sobą powiązane liniowo w łańcuchu przyczynowo-skutkowym. Dla niektórych wielką ulgą jest uświadomienie faktu, że istnieją zdarzenia następujące po sobie w czasie, których nic nie łączy. Na przykład wyjście późniejsze z domu i udział w wypadku samochodowym nie jest dowodem na to, że za wypadek samochodowy odpowiada godzina wyjścia z domu. Z kolei nie jest też to potwierdzeniem teorii, że wcześniejsze wyjście z domu byłoby dla nas bezpieczne. Możliwe, że wiązałoby się ono z innym nieszczęściem, jak na przykład zrzucona nam na głowę doniczka z balkonu sąsiadki, która przeganiała gołębie. Względność czasu Zgodzisz się ze mną, że niewiele rzeczy bywa tak względnych jak czas. Choć go mierzymy dokładnie, to jednak mimo tej samej długości sekund odczuwanie mijających minut, godzin czy miesięcy jest zależne od punktu odniesienia. Jestem pewna, że masz za sobą doświadczenia, gdy nie mogłeś się doczekać, a także gdy czas ciągnął się niczym flaki z olejem. Wszystko zależy od punktu w czasie, względem którego spojrzysz na siebie w danej chwili. Czy moment, na który czekasz wiąże się z przyjemnością czy stresem? To może wiele zmienić, prawda? Im bardziej myślisz o spodziewanym przyjemnym punkcie w przyszłości, tym bardziej czas zwalnia. Z kolei jeśli ten punkt wiąże się ze stresem, czymś niechcianym, prawdopodobnie masz doświadczenia, gdy oczekiwanie na ten moment mijał jak z bicza trzasł. Jak zatem zarządzać czasem, by mieć wpływ na długość jego odcinków? Żyj tu i teraz Jedynie powracając do najbliższych 5 minut jesteś w stanie zatrzymać czas. Znajdując korzyści w teraźniejszości, jak na przykład wykonana w skupieniu praca, spotkanie z przyjaciółmi, efektywny wypoczynek, całkowicie jesteś w stanie przestać przesuwać się na osi czasu. Zamiast obawiać się nieprzyjemnego spotkania, dobrze się do niego przygotujesz. Zbudowane zaplecze merytoryczne podniesie twoją pewność siebie i poprawi samopoczucie. Możliwe, że wręcz zaczniesz oczekiwać swojego wystąpienia z niecierpliwością. By nie tracić przyjemności z bieżącej godziny, tracąc czas na rozmyślaniu o tym, jak cudownie będzie za godzinę, wykorzystaj pożytecznie dane ci 60 minut. To jedyne, czego nie mogą sobie kupić nawet najbogatsi ludzie – czasu. Jest to bezcenny zasób, który polecam wykorzystywać, a nie tracić. Planuj Możliwe, że masz listę nowych rzeczy, które chcesz zrobić w tym roku. Policz, ile tygodni zostało do Sylwestra. Czy chcesz pracować w niedziele i święta? Wykreśl swoje dni wolne z kalendarza. Ile godzin dziennie jesteś w stanie przeznaczać na dodatkowe działania? Może stale powtarzasz “zarobiony jestem”, bo nie uwzględniasz w swoich planach oczywistych przerw na odpoczynek, które wypadają chociażby z układu dni świątecznych? Zobacz, ile faktycznie zostało ci czasu na działanie. Zweryfikuj swoją listę. Wykreśl z niej rzeczy, z których możesz zrezygnować. Sprawdź, czy twoja lista jest realna do wykonania, czy jeszcze trzeba coś z niej usunąć? Realizuj własne cele Jeśli bardzo ci zależy na swoich nowych celach, polecam trzymanie się jednej z dwóch opcji: nie przyjmuj, nie rozpatruj nawet nowych propozycji, póki nie zrealizujesz własnych planów. Pamiętaj, by nie realizować cudzych planów, tylko własne, jeśli ktoś proponuje ci układ, w którym ty nabierasz prędkości z własną listą, rozważ bilans zysków i strat. Szybciej nie zawsze znaczy korzystniej. Na własnym przykładzie… Co robię, kiedy “jestem zarobiona”? Nie możesz się do mnie dobić na Facebooku, nie odpowiadam na prywatne maile? Gdzie jestem w tym czasie? W świecie realnym! Z dala od social mediów – LinkedIn, Facebooka, maila czy Messengera. Realizuję punkt po punkcie rzeczy, które są ważne. Nie dekoncentruję się, nie pozwalam na tracenie czasu. Nie chcę, by mi czas uciekał między palcami. Zbyt dużą ma on dla mnie wartość. Jeśli ktoś ma faktycznie do mnie sprawę, to znajdzie numer telefonu i zadzwoni, zawsze może wysłać SMS. (Z kolei gdy może odczuwasz silną potrzebę sprawdzania, co słychać w mediach oraz powiadomień przychodzących, wiadomości, przeczytaj artykuł o FOMO. Może warto się przyjrzeć sobie od tej strony.) Zazwyczaj swój czas dzielę na dwie części. Oczywiście nie mówię, że są to części równe, ale dlatego maksymalizuję swoje skupienie na tym, co robię. Zatem najczęściej: Pracuję. Jeśli z kolei wyszłam już z pracy, to z dużym prawdopodobieństwem: Spędzam czas z najbliższymi lub poświęcam czas na realizację własnych potrzeb. Nie ma innych opcji. 🙂 Dopiero: Gdy starcza mi sił, jak teraz, by po miesięcznej przerwie napisać ten tekst – to go piszę. Gdy swoje sprawy mam pozałatwiane, biorę się za sprawy innych ludzi, którym mogę pomóc. (Przy okazji, o najbliższym spotkaniu Moc Kobiet na Żywo! w realu CZYTAJ tutaj.)
Tłumaczenie hasła "Nie znam się" na angielski. Nie znam się na komórkach macierzystych. I'm not good at sitting still. Nie znam się zbytnio na komputerach. See, I'm not very good at computers. Nie znam się na dziewczęcych ciuchach. I don't know a lot about girls' clothes. Nie znam się na tym komputerze.Choroba niepłodności jest społecznie wstydliwa, choć gdy o niej rozmawiamy, jesteśmy pełni empatii i zrozumienia. Współczujemy parom, które nie mogą zajść w ciążę, choć nadal nie wiemy, co jest przyczyną tych trudności. Niewiedza rodzi domysły. Niewiedza tworzy bariery. Narine Szostak jest twórczynią kampanii społecznej #JestemN97 mającej na celu wsparcie procesu wyjścia z tabu niepłodności. Monika Pryśko: Co oznaczają dwa hasztagi, które są swoistym hasłem Twojej kampanii społecznej #JestemN97? Narine Szostak: One są bardzo wymowne, choć na pierwszy rzut oka mogą nic nie mówić. N46 i N97 to są medyczne oznaczenia choroby niepłodności żeńskiej i męskiej w międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10. Skąd te cyferki? Tych cyferek jest bardzo dużo, bo każda przypadłość i każdy symptom wymaga innej klasyfikacji, natomiast ja się skupiłam na tych dwóch głównych, które niepłodność określają w sposób bardzo dobitny, które mówią jedno — chodzi o chorobę niepłodności. Jak myślisz, to jest taki temat, że nie możemy znaleźć słów, dlatego musimy posiłkować się cyferkami? Zastanawiałam się, w jaki sposób stworzyć język mówienia o niepłodności, niekoniecznie używając tego słowa. Bo to słowo jest trudne, szczególnie emocjonalnie. I często nie chce przejść przez gardło tym, którzy przez lata starają się o dziecko. Wydaje mi się, że to jest trudne, ponieważ jak już nazwiesz tę niepłodność, to ta niepłodność staje się faktem niezaprzeczalnym, a póki nie wyrazisz tego wprost, to jeszcze możesz mieć nadzieję, że to chwilowe, że to przejdzie. Stąd też te hasztagi. To jest nazwa choroby, której nie musimy wprost nazywać niepłodnością. Możemy o tym mówić, nie używając tego słowa, które wielu z nas nie przechodzi przez gardło. Kiedy niepłodność została nazwana chorobą? Mam wrażenie, nie używało się słowa choroba w kontekście niepłodności. O trudnościach w zajściu w ciążę mówiło się, jakby to zależało do losu. Dokładnie, niepłodność to był los, kara boska, karma… Tylko zastanawia mnie, dlaczego w ten sposób nie mówimy o innych chorobach? Nikt nie mówi, że choroba nowotworowa to los czy kara boska. Mówi się: masz raka płuc, doigrałeś się, trzeba było tyle nie palić. Znamy przyczynę, przy niepłodności często nie. Regularnie przecież się słyszy: „Bóg obdarzył ich dziećmi”, co czasem brzmi, jakby był z góry ustalony przydział na dzieci, co nie ma żadnego związku z ciałem, fizycznością i procesami zachodzącymi w ciele, tylko z decyzją istoty ponad nami. To jest poza ludzką decyzyjnością. Czy to los za mnie zdecydował? Spójrzmy na to inaczej. Mam 13 lat i dostaję ataku bólu spowodowanego wyrostkiem robaczkowym. Trafiam do szpitala, gdzie mam operację. Po kilku latach mam kłopoty z miesiączkami, jestem młodą kobietą i nie mam pojęcia, co się dzieje w moim organizmie. Natomiast okazuje się, że taki wyrostek robaczkowy, taka rutynowa operacja potrafi wiele zniszczyć w organizmie kobiety. Patrząc na to pod kątem losu, to nie jest to los, a sekwencja wydarzeń, których my ze sobą nie wiążemy. To trudne, bo gdy nie pragniesz niczego więcej poza dzieckiem, nie jesteś psychicznie w stanie wtedy tych kropek połączyć. Czasami tak zwyczajnie po ludzku łatwiej jest przetrwać w tej chorobie myśląc, że to los zadecydował. Wtedy można wierzyć, że los się odmieni. Los jest traktowany jako nadzieja. Los trwa, a to pozwala myśleć, że jeszcze nic nie jest przesądzone. Przerzucanie odpowiedzialności na los przynosi ulgę? To mechanizm, nabyty sposób myślenia, narzucony przez społeczeństwo. Bo my społecznie postrzegamy niepłodność jako coś, co nie zależy od nas. Przez szereg lat naszego życia przechodzimy przez wiele dolegliwości, które wskazywały na to, że mogą w przyszłości zaistnieć problemy z płodnością. Ludzie narzucają nam jednak pewien sposób myślenia, sugerując, ze niepłodność to kara, często pomijają po prostu aspekt zdrowotny. Nakłada się na nas poczucie winy, że może faktycznie zasłużyłyśmy na to, że może, zamiast robić karierę, powinniśmy wcześniej postarać się o dziecko? Jesteś osobą wierzącą? Wiara w cokolwiek, w Boga, w energię, w medycynę wspiera proces leczenia niepłodności. Jestem za tym, by wspierać się wiarą i duchowością, bo ona nas tylko uspokaja. Nie ma w tym nic złego, to dobrze, jeśli mamy sposób, który pomaga nam znaleźć balans, między tym, co czujemy, chcemy i możemy. Czy spotkałaś się z takim nastawieniem, że kobiety z chorobą niepłodności są traktowane jak zgniłe jajko, z którym nie wiadomo, jak się obchodzić? Z jednej strony para walczy o rodzicielstwo, z drugiej strony bliskie im osoby zastanawiają się, czy zaprosić na pępkowe, bo może być im przykro… Medal ma dwie strony. Osoby, które bezskutecznie starają się o dziecko, nie mówią o swojej chorobie, nie otwierają się w swojej społeczności, w swoim najbliższym otoczeniu, wiec bliscy często nie wiedza, z czym się zmagają. A skoro nie wiedzą, to nie mają pojęcia, jak się zachować, by nikogo nie urazić. Bo ciężko mówić o zazdrości i tych wszystkich trudnych emocjach, których się często wstydzimy. Jest oczywiście zazdrość, i to jest naturalne. Ty jesteś w ciąży, a ja nie. Gdy ten ciążowy brzuszek wydaje się być nie do osiągnięcia, oglądanie innych kobiet, które cieszą się swoim macierzyństwem, bywa frustrujące. Natomiast osoby w naszym otoczeniu, nie wiedząc, z czym się zmagamy, nie wiedzą, jak z nami rozmawiać, a my oczekujemy, że inni będą się domyślać, jak się czujemy i czego potrzebujemy. To jest patowa sytuacja, tak się nie da. Widzę, że jest to jeden z głównych problemów par starających się o dziecko, unikanie rozmów tylko pogłębia schemat. Dlatego wkładasz kij w mrowisko? To jest mój cel, by zachęcać kobiety i mężczyzn, by ujawnili swoją chorobę. Często jest tak, że z góry zakładamy, że rodzina nas nie zrozumie, a gdy ona się dowiaduje o problemie, o tym, co się u nas i z nami dzieje, to pojawia się czułość i wsparcie. Sytuacja zaczyna wyglądać inaczej niż zakładaliśmy. I wtedy człowiek się orientuje, że ukrywał się niepotrzebnie. To ukrywanie spowodowane jest wstydem. Poczuciem, że jestem niekompletną kobietą, mężczyzną. A wiadomo, facet musi spłodzić syna, posadzić drzewo i zbudować dom. No właśnie nie musi!! Kobieta też nie musi rodzić dzieci. To, że ktoś nie może mieć dzieci z przyczyn medycznych, nie oznacza, że inni nie mogą nie chcieć mieć dzieci, mimo że mogą mieć. Dopóki my o tym nie mówimy, to wszyscy mają pretensje i pytają, czemu my nie mamy tych dzieci. A my nikomu nie mówimy dlaczego, a można by powiedzieć: nie mogę mieć dzieci, staramy się to zmienić, jeśli możesz, to mnie po prostu wspieraj, ale pytania o to tego nie przyspieszą. Czy jakaś konkretna sytuacja spowodowała, że postanowiłaś zareagować właśnie taką kampanią? Walczyłam o moją córkę 10 lat. Moja córka pojawiła się na świecie dzięki metodzie in vitro. Natomiast przez te lata przeszłam długą drogę, od lekarzy, uzdrowicieli, po zielarzy. Przerobiłam wszystko. Kobieta w desperacji sprawdza wszystkie opcje. Dziś z perspektywy czasu się z tego śmieję, ale te wszystkie próby były mi potrzebne, by dojrzeć, by zbudować gotowość na wejście w procedurę in vitro. Wiem, ze wielu osobom, tak jak i mnie, decyzja o in vitro nie przyszła z łatwością. A czemu ta droga jest tak długa? To diagnostyka trwa bardzo długo i gdy przez lata nie wiesz, co ci dolega, probujesz się dowiedzieć i nie jest to proste. Trudno jest wejść w proces in vitro nie wiedząc, co ci dolega i co spowodowało niepłodność. Dokładnie przed tym samym dylematem stałam ja. Chciałam wiedzieć, co u mnie w ciele nie działa tak, jak należy. Co jest prawdziwą przyczyną problemów z zajściem w ciążę. Nasz lekarz bardzo naciskał na in vitro, gdyż miałam niedrożne jajowody. Okazało się też, że miałam guzka na jajniku, który został zbagatelizowany. Usłyszałam, że nie ma on wpływu na podejście do in vitro. Postanowiłam zbadać na własną rękę, czy mogę udrożnić moje jajowody, choć podobno w Polsce się tego nie zaleca. Ale ja chciałam się dowiedzieć. To Ci powiedziała intuicja, przeczucie? Uczulam inne dziewczyny, by słuchały swojej intuicji, bo ona nie zawodzi. Postanowiłam sprawdzić to w Armenii, kraju mojego pochodzenia. Gdy leżałam już na stole operacyjnym, w celu udrożnienia jajowodów, okazało się, że moja operacja nie będzie trwała 30 minut, ale prawie 4 godziny. Okazało się, że są tam ogromne zrosty, stany zapalne, asymetria jajników. Guz, który w Polsce został zbagatelizowany, był wielkości małego jajka. Dziś uważam, że powodzenie procedury in vitro zawdzięczam temu lekarzowi, który zrobił mi operację, który moje narządy doprowadził do jako takiej równowagi. Dzięki temu dziś jestem mamą córki. Czy jest różnica między niepłodnością kobiecą a męską, w kontekście wstydu i akceptacji społecznej? Niepłodność w sferze psychicznej nie dostrzega płci, ona tak samo dotyka kobiety jak i mężczyzn, natomiast mam wrażenie, że w ogóle ta niepłodność męska jest jeszcze bardziej spychana na bok. Wiele wspierających komunikatów jest skierowanych tylko do kobiet. Nie słyszymy o tym, jak leczyć azoospermię, ale wiemy już więcej na temat endometriozy. Jednak kobiety są bardziej skore do dzielenia się trudnymi chwilami. Mężczyźni też się bardzo dobrze kamuflują. Natomiast gdy wejdziesz do kliniki niepłodności, to w kolejce czeka tyle samo kobiet, co mężczyzn. Statystyki mówią bardzo jasno, że 20-30% niemożności zajścia w ciążę wynika z czynnika męskiego. A do 2050 roku ten odsetek wzrośnie nawet do 50%. Dlaczego tak jest? Bo niepłodność to choroba cywilizacyjna, tak jest określana przez WHO. Na niepłodność wpływa cala masa czynników, i świadomość tego jest kluczowa, by temu przeciwdziałać. Ale by tak się stało, potrzebna jest edukacja, bo wciąż w społeczeństwie jest przekonanie, ze to kobiecie tyka zegar biologiczny, a facet może mieć dzieci zawsze. A tak nie jest. Chciałabyś to zmienić? Marzę o tym, by osoby niezależnie od płci, borykające się z niepłodnością, nie bały się mówić o swojej chorobie, bo wiem, że mówienie o niej otwarcie wspiera proces leczenia, wspiera nas psychicznie, bo nie czujemy presji, by ukrywać swoją historię. Przeczytałam w książce „Terapia przez pisanie”, że samo ukrywanie tajemnicy jest cięższe emocjonalnie niż posiadanie tejże tajemnicy. To wszystko dewastuje naszą psychikę, a przecież my musimy funkcjonować i mieć energię w sferze zawodowej, osobistej, towarzyskiej. Ile kobiet ukrywa w pracy, że właśnie przechodzi procedurę in vitro? I jak bardzo byłoby im lżej, gdyby to było jasne i nie musiałyby kombinować, kiedy zrobić sobie zastrzyk w brzuch, żeby nikt nie zobaczy. To jest ogromny stres! To wielka ulga móc śmiało powiedzieć: czasami mogę być mniej dyspozycyjna, chciałabym, byś o tym wiedział / wiedziała, potrzebuję wsparcia. Ludzie mają serce i to po właściwej stronie. Warto zrobić ten krok, bo to jest tylko dla naszego dobra. Warto jest zacząć zmianę od rozmowy, zamiast zmieniać nieprzygotowanych ludzi. Przygotowujesz ludi do zmiany? Nie da się tego zrobi inaczej. Zachęcam do opowiadania swoich historii, one będą nam służyć i będą wspierać proces zwiększenia świadomości u osób, które nie są zainteresowane osobiście, ale może znają kogoś, kto walczy o bycie rodzicem. ___ Autorka zdjęć: Patrycja Toczyńska
„Nie wiem, nie znam się, zarobiona jestem”, czyli "Panie z Dziekanatu" szturmują Facebooka. Anna Jośko. 07 listopada 2013, 15:46 Kategorie Komputery (2,607) PC (1,869) Laptopy (583) Netbooki (7) Ultrabooki (9) Podzespoły PC (5,326) Peryferia (759) Urządzenia mobilne (445) Sieć i internet (489) Foto, audio, wideo (479) Gry (494) Konsole do gier (65) Oprogramowanie (605) Inne (725) wizyt: 2,214 Witam. Jak w tytule potrzebuję porady, bo nie znam się za bardzo na komputerach. Chcę kupić kompa do gier a głównie do 'wieśka' 2 GTA IV i tym podobnych gier. I tu mam problem nie wiem jak wybrać podzespoły. Czym się różni AMD ATHLON II 840 4x3,2 GHZ, od AMD PHENOM II 955 4x3,2 GHZ, czy może lepszy będzie jakiś inter core quad, jak oceniać procesory? Który byłby lepszy do wiedzmina 2 i gier na jemu podobnych wymaganiach. Czy dwurdzeniowy 2x2,6 wystarczy czy raczej trzeba się za quadem oglądać do tych gier? Jak wybrać też karte graficzną? Ważniejsze jest ilość pamięci MB czy szerokość magistrali pamięci bit, co jest ważniejsze w grach, na co mam zwracać uwagę? Będę wdzięczny za jakiekolwiek porady. 20 maja 2011 w PC przez użytkownika Poziom 5 (2,830) 28 odpowiedzi Pierwsza porada: dużo czytać. Tu i na innych portalach jest mnóstwo użytecznej informacji. Athlon II 840 różni się od Phenoma II 955 dwiema rzeczami: * Phenom ma pamięć cache trzeciego poziomu (6 MB), dzięki czemu wiele programów działa szybciej, bo rzadziej muszą czekać na dostarczenie danych z głównej pamięci, która jest powolna. W szczególności szybciej działają gry, bo im słabiej zoptymalizowany program, tym większy zysk z L3. * Phenom II istnieje w wersji z odblokowanym mnożnikiem (Black Edition), i można go wtedy bajecznie łatwo podkręcić (do GHz, a czasem wyżej zależnie od chłodzenia), bez zgadywania co w danych warunkach jest przyczyną niestabilności, jeśli się przesadzi. 4-rdzeniowy Phenom II ostatnio kosztuje poniżej 400zł, przyzwoite płyty są do dostania za 200-300zł i za tą cenę nic lepszego nie dostaniesz do komputera do gier. Dwu- lub trzyrdzeniowy Athlon jest OK, jeśli masz ograniczony budżet, albo nie potrzebujesz dużej mocy obliczeniowej. Intel i5 i i7 mogą dać ci lepszą wydajność w grach (i nie tylko), ale za odpowiednio wyższą cenę - orientacyjnie proc + płyta to 1000-1500zł (można i drożej). Kart graficznych, które by miały za mało pamięci w stosunku do ich możliwości ciężko znaleźć. Szyna jest bardzo ważna - wąska szyna oznacza, że procesor graficzny się będzie nudził. Testy kart (niekoniecznie pod Wieśniem II, bo to za świeża gra) i zestawienie najopłacalniejszych kart w różnych cenach znajdziesz tu, na benchmarku. odpowiedź 20 maja 2011 przez użytkownika Irrlicht Poziom 7 (14,720) budżet narazie około 400 zł po maturach drugie tyle uzbieream tzn zarobie, czyli budzet około 800-1000 zł, jeśli się da to mniej. Początkowo planowałem około 600 zł, ale jestem fanem fantasy (nawet taki temat miałem na maturze ustnej ) i po wymaganiach wieśka 2 widzę, że chyba trzeba będzie wydać więcej. Na początku zastanawiałem się nad Intel Dual Core E3400 GHZ, płyta ASUS P5G41C-M LX, 2 GB RAM (370zł)i karta oddzielnie np. GF9600 GT (tak mi doradzono), jak myślicie? Bo znalazłem też taki zestaw: płyta ASUS M4N68T-M LE, AMD PHENOM II 955 4x3,2 GHZ, DDR3 4GB 1333mhz,(650zł)i do tego kartę oddzielnie trzeba kupić. I czy karta z np szyna 512 bit i pamięcią 512 MB będzie dobra? czy szyna 256 bit i pamięć 1024 MB będzie lepsza? odpowiedź 20 maja 2011 przez użytkownika pavopablo Poziom 5 (2,830) Do grania to trochę za biedny ten budżet. W takiej sytuacji stawiał bym na platformę, którą w przyszłości można rozwinąć, czyli AM3/AM3+. W ciągu miesiąca powinno być jasne jak to jest z kompatybilnością i co trzeba zrobić, żeby nie zamknąć sobie drogi do upgrade na Bulldozera (AM3+) i czy w ogóle warto się tym przejmować. Druga rzecz to overclocking - jest do wzięcia parę % wydajności za darmo, ale kosztem douczenia się i spędzenia czasu na testowaniu czy aby na pewno wszystko jest OK. Procesor: Athlon X3 - tani, a przy odrobinie szczęścia i zaangażowania w przetestowanie stabilności odblokujesz do X4. Jak będzie za drogo, to można kupić X2 (< 200zł), ale u niego nic nie odblokujesz. Jak zdobedziesz kasę, to odprzedasz i wsadzisz Phenoma II X4 BE, albo nawet i X6, jeśli będziesz potrzebował. Chłodzenie procesora: będziesz żył z BOXem. BOX od Athlona X2 przesadnie głośny nie jest, ale też X2 niewiele się grzeje. Z 4 rdzeniami już jest głośniej, albo trzeba wyłożyć przynajmniej 70zł na spartana, który też bezgłośny nie jest, chyba że się spowolni go do 1800 RPM max. Płyta: Można coś znaleźć poniżej 200zł, ale nie będzie to gigant overclockingu (przy zablokowanym mnożniku Athlona zostaje tylko szyna, czyli ledwie 10-15% w górę i może cię ograniczyć nie procesor, a wszystko inne na płycie). Pamięci: Na początek możesz kupić 2GB, drugie 2GB kiedy indziej. Na Allegro da się poniżej 50zł wyhaczyć - wiem , bo dokładałem u siebie z 4 GB do 6 niedawno. odpowiedź 20 maja 2011 przez użytkownika Irrlicht Poziom 7 (14,720) tzn zasilacz dokupię oddzielnie 500W z obudową, bo praktycznie nowe pudło będę kupował, tylko części dobiorę sam, żeby było taniej. 2 wejścia powinny starczeć dysk 500 GB i napęd i styka. Więc mówicie, że 3 rdzeniowy procesor starczy? Bo chodzi o to, żeby za pól roku nie zmieniać znów pod coś. Jeśli 4 rdzeniowy będzie o wiele lepszy to poczekam i kupię quada. i5 raczej odpada za drogie. Irrlich i JackHammer mam pytanie, bo te karty byłyby ok dla mnie, które podaliście, ale one maja po 128 bit szynę, czy ona napewno będzie wystarczająca? Gdybym mial np do wyboru między karta, która podaliście a karta z wyższą szyną o np 128 bit, ale mniejszą pamięcia 768 MB to, która lepsza, na co zwracać wiekszą uwagę? I od czego są te DDR5 w kartach, czym się będzie róznić od np DDR4? I jeśli komuś nie będzie przeszkadzało podanie to, jakie wy macie poszczególne podzespoły w swoich kompach? odpowiedź 20 maja 2011 przez użytkownika pavopablo Poziom 5 (2,830) "Zasilacz 500W z obudową" budzi niepokój, bo są 2 opcje: * Tanio (do 150zł) i ryzykownie, bo nie znasz dnia ni godziny ... Kiedyś mi zasilacz 350W spalił się razem z dyskiem w zestawie, który ciągną max ze 120W. Dane z dysku poszły w kosmos rzecz jasna. * Markowo i porządnie, ale to są kwoty rzędu 300 zł w górę, więc raczej nie Twój budżet. Moja rada: bierz tego Fortrona GHN 400W, którego JackHammer Ci poradził. Budę kup najtańszą bez zasilacza (nawet za 50zł), jeśli nie masz żadnej, albo skołuj jakąkolwiek, byle zasilacz był mocowany poziomo. Dawno temu były obudowy ATX z zasilaczem w pionie, nad gniazdem CPU, ale takie są zdecydowanie złe, chyba że zasilacz zamontujesz na zewnątrz ;-) Co do kart - w tym budżecie za dużego ruchu nie masz, grunt że szyna nie jest 64-bitowa :-) Zresztą ja nie jestem ekspertem, bo ostatnio mi integra wystarcza :-) Mój zestaw znajdziesz w moim profilu. W tym wątku: możesz się czegoś dowiedzieć o tym jak ja niedawno upgradowałem jeden komp na jeszcze cieńszym budżecie. Na tamtych klockach, w 1280x1024 Drakensang 2 i Dragon Age na ogół śmigają, choć czasem się coś trochę przycina (niestety nie ja gram, więc nie napiszę szczegółowo). W Wieśku 2 trzeba by pewnie zjechać z detalami grafiki. odpowiedź 20 maja 2011 przez użytkownika Irrlicht Poziom 7 (14,720) ...