W niektórych przypadkach, kiedy jednostka była zupełnie pozbawiona dostępu do jakichkolwiek racji żywnościowych, akty kanibalizmu były ostatecznością. Niestety zebrane po wojnie dowody świadczą, że kanibalizm praktykowano nawet wówczas, gdy osiągalne było inne pożywienie, co oznacza, że był on kwestią wyboru, a nie konieczności.
Detektoryści odkryli prawdziwy skarb: blisko 1500 srebrnych monet, grudkę srebra, fragment srebrnej ozdoby i srebrnej blaszki. Ostatnie odnalezienie historycznych brakteatów na terenie Lubania lub w jego okolicach miało miejsce ponad 100 lat temu Stowarzyszenie Miłośników Górnych Łużyc, Sekcja Detektorystów-LubańBlisko 1500 srebrnych monet pochodzących prawdopodobnie z XII oraz XIV w. zostało odkrytych pod Lubaniem przez poszukiwaczy ze Stowarzyszenia Miłośników Górnych Łużyc, Sekcji Detektorystów-Lubań. Średniowieczny depozyt warty jest kilkaset tysięcy złotych!Srebrne monety - brakteaty, zostały znalezione podczas prowadzonych poszukiwań zabytków oraz innych przedmiotów na podstawie wydanego pozwolenia Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Jeleniej Górze oraz pozwoleniu właściciela terenu, nadleśnictwa jednego z lasów leżących blisko Lubania. To właśnie na jego terenie doszło do tego nadzwyczajnego Podczas poszukiwań wykorzystujemy wykrywacze metali. Po namierzeniu sygnału, wykopujemy go przy pomocy szpadla. W tym przypadku było tak samo. Znalazca, Krzysztof Wojciechowicz namierzył sygnał metalowy zalegający w glebie. Po wykopaniu sygnału i wysypaniu ziemi obok, zauważyliśmy monety leżące na ziemi. Naszym oczom okazały się właśnie wspomniane brakteaty - mówi Maciej Dobrowolski, Kierownik Sekcji z obowiązującymi przepisami dotyczącymi poszukiwania zabytków (reguluje je ustawa o ochronie zabytków) detektoryści musieli przerwać dalsze wydobycie i powiadomić Wojewódzkiego Konserwatora Depozyt został odnaleziony 6 lipca (w środę) około godziny 17, czyli po godzinach urzędowania WKZ. Po krótkiej konsultacji z Polskim Związkiem Eksploratorów wspólnie uznaliśmy, że jedyną racjonalną decyzją będzie powiadomienie pobliskiego Muzeum Regionalnego w Lubaniu z którym współpracujemy od dłuższego czasu - opowiada Maciej 40 minutach od zgłoszenia na miejsce przybyli dyrektor muzeum oraz dwóch archeologów, którzy zajęli się dalszym wydobyciem skarbu. Prace archeologiczne rozpoczęły się około godz. a zakończyły o godz. 1 w wstępnym oczyszczeniu monet oraz ponownym ich przeliczeniu, odnaleziono w sumie:953 sztuki całych monet, lub nieznacznie uszkodzonych; 220 sztuk siekanych połówek monet; 315 sztuk różnej wielkości fragmentów monet; fragment ozdoby srebrnej; fragment kwadratowej srebrnej blaszki; grudkę srebra. Warto wspomnieć, że ostatnie odkrycie brakteatów na terenie Lubania lub w jego okolicach miało miejsce ponad 100 lat temu!- Ze swojej strony mogę zapewnić, że zrobimy wszystko aby odnaleziony depozyt pozostał w Muzeum Regionalnym w Lubaniu, zgodnie z wydanym pozwoleniem na poszukiwania zabytków. Poczynię też wszystkie kroki, aby Krzysiek otrzymał nagrodę za swoje niewątpliwie wyjątkowe znalezisko. Ponadto nie można zapomnieć również, że gdyby nie my, tzn. detektoryści, większość tak wspaniałych znalezisk jak właśnie nasze, nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Wielu archeologów uważa, że detektoryści wyłącznie niszczą zabytki. Nasz przykład pokazuje, że są w błędzie. Można odnaleźć wspaniały depozyt, a współpracując z archeologami można odpowiednio go zabezpieczyć oraz wydobyć z ziemi, zachowując cały kontekst historyczny - podsumowuje Maciej odkrycia skarbu i samo wydobycie możecie zobaczyć na filmie: Skarb na Dolnym Śląsku pod Lubaniem! Odnaleziono kosztownośc... Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera Złoty Pociąg wyruszył w listopadzie 1944 r. z zakładów zbrojeniowych w Petersdorfie. Lokomotywa ciągnęła 12 wagonów wyładowanych złotem i kosztownościami. Tego skarbu do dziś nie prof. Adam Czesław Dobroński Powracam do „skarbów” znalezionych w ubiegłym roku w rozbieranym starym domu przy ul. Klonowej, w dawnym mieście kolejarzy - Starosielcach. Do dr. Krzysztofa Jakubowskiego trafiły między innymi: szykowna, mała walizeczka z bogatym wyposażeniem oraz dwie czapki polskich korporacji akademickich Śniadecia i Leonidania. Ta pierwsza korporacja powstała w Wilnie w 1926 r. na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Stefana Batorego, kilku jej członków pochodziło z naszego regionu i tu pracowało zaszczytnie po wojnie ( Jan Bagan - przychodnie kolejowe, profesorowie AMB Wacław Dzieszko, Zygmunt Kanigowski i Aleksander Krawczuk, zasłużony w szpitalnictwie wojskowym Alfons Prus, dyr. szpitala w Grajewie Kazimierz Stańczuk). Leonidania powstała również w Wilnie w 1927 r. wśród studentów medyków, kilku jej burszów i filistrów po wojnie zasiliło szpitale na Białostocczyźnie, z nich najbogatszą biografię miał wspomniany już prof. W. Dzieszko oraz dr med. ordynator Władysław Giedrojć-Juraha. Niestety, nasza wiedza o korporacjach akademickich wciąż nie jest pełna, ten temat był skazany na przemilczenie w PRL. Korporacje jednak odrodziły się, czy skupiają i osoby w terenów województwa podlaskiego? Pan dr K. Jakubowski ma inny kłopot, obie czapki (haftowane dekle, ładna kompozycja barw) są bardzo zniszczone, ich renowacja wymaga dużych zachodów i finansów też. Polacy w Petersburgu Tom o takim tytule wydał w 1984 roku prof. Ludwik Bazylow, a wybrane wątki prezentował nam na wykładach i na seminarium doktorskim w Instytucie Historycznym UW. „Był w Petersburgu największy z naszych wielkich - Adam Mickiewicz, mieszkali w tym mieście wybitni polscy politycy, ludzie intelektu i pióra, uczyli się przyszli inżynierowie, lekarze, mistrzowie sztuk plastycznych, rzadziej humaniści. Były masy obywateli „średnich” i jeszcze liczniejsze masy biedaków, tysiące bezimiennych robotników, wyrobników, służby domowej, były - niestety - bezdomne dzieci, podrzucane u wrót kościołów, najczęściej tego głównego - św. Katarzyny przy Newskim Prospekcie”. Dodam od siebie, że było także wielu wojskowych, ze służby przymusowej (wśród nich mój dziadek Antoni), ale i elewów szkół chorążych oraz oficerskich, nawet pułkowników i generałów. Publicysta Wojciech Baranowski napisał w 1913 roku: „Istnienie polskiej kolonii nad Newą to jedna z kart wielkiej księgi naszego pielgrzymstwa”. Krótko przypomnę inne jeszcze ważne postacie i momenty. Docierały od czasów Piotra I na dwór carski poselstwa Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Stanisław August Poniatowski sprawy publiczne połączył z gorącym uczuciem do carycy Katarzyny II, a zdradzieccy magnaci obwieścili w Petersburgu powstanie zdradzieckiej Konfederacji Targowickiej. Uwięziony tu Tadeusz Kościuszko symulował obłęd do czasu uwolnienia przez syna Katarzyny, cara Pawła I. Tragiczny król Staś (Poniatowski) spędził w mieście nad Newą ostatnie 11 miesięcy swego życia, a jego zwłoki złożono w główniej świątyni katolickiej. Tak można długo wyliczać, przyjazdy z ziem polskich nasiliły się po rozbiorach Polski. Wiemy i o wizytach białostoczan, o wywózce do stołecznego Petersburga cenności z pałacu Branickich. Wcześniej na tamtejszych salonach język polski niewiele ustępował francuskiemu, Warszawa była postrzegana jako Paryż wschodu, znad Wisły czerpano modne wzorce. Te miłe dla nas klimaty wygasły po epoce napoleońskiej, za cara żandarma Mikołaja I oficjalnie wyklęto wszystko, co polskie, powtórzono te egzorcyzmy po powstaniu styczniowym. Ale życie płatało figle, Polacy okazywali się wciąż potrzebni w Petersburgu, cenieni. Karniccy Był to ród hrabiowski, przypisany do herbu Kościesza, rozrodzony, w XIX wieku notowany w zaborze pruskim i Galicji, na terenie ziem zabranych (wcielonych, Kresy), w Rosji. Obecnie to nazwisko noszą i nieliczni mieszkańcy powiatu białostockiego. Najbardziej znany był chyba gen. Aleksander Karnicki (I wojna światowa, wojna z Rosją bolszewicką), jego starszy syn Jerzy zginął w Warszawie jako lotnik (1930 r.), a młodszy Borys (ur. we Władywostoku), dowodził ORP „Sokół” i pozostał po wojnie w Anglii. Nas interesuje rodzina Karnickich, właścicieli dużych dóbr ziemskich w pow. Mołodeczno. Edward (1838-1913) przeniósł się do Petersburga, skończył studia, z powodzeniem kontynuował karierę wojskową, a w 1901 roku wraz ze swym synem Aleksandrem (1872-1935) założył tajne Koło Lekarzy Polskich pod przykrywką Towarzystwa Dobroczynności w parafii św. Katarzyny. Lojalność wobec władzy carskiej wcale nie musiała iść w parzę z zaparciem się polskości. Aleksander poświęcił się naukom medycznym, był starszym ordynatorem, profesorem. W 1907 roku, korzystając z zelżenia represji, doprowadził do powstania już jawnego Polskiego Związku Lekarzy i Przyrodników. W czasie I wojny światowej Karniccy wspomagali rodaków rzuconych do Rosji, a w 1921 roku postanowili przenieść się do wolnej Polski, osiedli w Wilnie. Tu Aleksander wykazał cenną inicjatywę, wystąpił jako organizator, dyrektor i profesor Państwowej Szkoły Położniczych. Zasłużył się również w przygotowaniu Zjazdu Ginekologów Polskich. Pasje dziadka i ojca kontynuował Wacław Karnicki (1904-1963), student Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie (prezes Bratniej Pomocy), asystent szkoły ojca, a w 1938 roku jej kierownik. Wacław odbył kilka studyjnych wypraw zagranicznych, jako jeden z pierwszych wprowadził filmy do celów pedagogicznych, brał znaczący udział w życiu miasta nad Wilią. Związał się także ze służbami lekarskim podległymi Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych, ta zaś obejmowała i województwo białostockie. Dlaczego do Starosielc? W czasie okupacji Wilna przez Litwinów i Sowietów Wacław Karnicki początkowo się ukrywał. Prawdopodobnie w 1941 roku dla ratowania życia wyjechał na zachód. Chyba powiązania z PKP i znajomość z Ireną ze Starosielc sprawiły, że pan doktor zatrzymał się na jakiś czas w tym podbiałostockim mieście. We wspomnianej walizeczce zachował się i pamiętnik Irki. Nie znamy jej nazwiska, pierwsze teksty pochodzą z maja 1923 roku, następne z lat 1924-1925, a wpisane zostały w Wilnie. Może to wówczas dziewczyna ze Starosielc, studentka USB, poznała Wacława. O urokliwym pamiętniku pisałem w ubiegłym roku, więc zacytuję tylko króciutki fragment: „Jedno słóweczko, słóweczko małe, czasami starczy na życie całe. Ono rozjaśnia życia zawiłość - Ślę Ci to słowo, brzmi ono Miłość”. Razem jest 50 wpisów i prawie 10 rysunków. Ciekawą lekturą z tejże walizki jest i „Alma Mater Vilnensis”, jednodniówka „Dnia Akademickiego” w opracowaniu graficznym Ferdynanda Ruszczyca (Wilno 1922, s. 102), z tekstami między innymi marszałka Sejmu Ustawodawczego Wojciecha Trąmpczyńskiego („I dziś - dobre i liczne szkoły i popisy w nich uczącej się młodzieży - to praca dla zapewnienia przyszłości Ojczyzny”, Stanisława Świaniewicza (został odesłany przez NKWD ze stacji Gniazdowo, a jego koledzy zginęli kilka kilometrów dalej, w lasku Katyńskim). Wincentego Lutosławskiego z Drozdowa. Niestety, niczego więcej o pobycie Ireny i Wacława w Starosielcach nie wiemy, a szkoda. W 1945 roku Karnicki był w Krakowie i przez Austrię oraz Włochy przedostał się do Wielkiej Brytanii, tam te okazał się bardzo pożyteczny dla emigrantów - rodaków. Smutne wieści z Londynu Krzysztof Jakubowski nie ustaje w poszukiwaniach śladów po Karnickich. Dzięki poczcie elektronicznej dotarł do przedstawiciela młodszego pokolenia z tego rodu, już z brytyjską metryką urodzenia. Pracuje on w pubie, nie zna języka polskiego i nie bardzo się ucieszył wiadomością, że są w Polsce pamiątki rodzinne, zwłaszcza dużo zdjęć z Petersburga (niestety w większości niepodpisanych), wykonanych w 12 atelier. Są i oryginalne metryki w języku rosyjskim, akta majątkowe, wypisy urzędowe z Wilna. Pojawił się i nowy ciekawy wątek. Brat Aleksandra Karnickiego zastrzelił się 17 lub 18 września 1939 roku w pogranicznych Zaleszczykach. Zostawił córkę, która wyszła za oficera i z tej rodziny wywodzi się prof. Ewa Łętowska, sędzia, rzecznik praw obywatelskich w latach 1987-1992. Nie traćmy zatem nadziei!
Jednak w przeciwieństwie do Hitlera nigdy nie manifestował gniewu z powodu surowych postanowień traktatu wersalskiego. Po wojnie wstąpił na Uniwersytet Techniczny w Monachium, gdzie cztery lata później uzyskał dyplom na wydziale rolniczym. Na początku lat dwudziestych prowadził spokojny żywot sprzedawcy nawozów i hodowcy drobiu.
Wyspa Dębów Wyspa Dębów to niewielka wysepka u wybrzeży Nowej Szkocji w Kanadzie, która jest znana z powodu znajdującej się tam Studni Pieniędzy. Zasypany studnię o średnicy 3 metrów w 1795 r. odkryła grupka nastolatków, którzy poszukiwali skarbu kapitana Williama Kidda. Chłopcy dokopali się do głębokości ok. 7 metrów, co trzy metry trafiając na drewniane podesty. Wkrótce potem eksploracją Studni Pieniędzy zajęły się poważniejsze firmy, które dokopały się do 30 metra, cały czas znajdując co 3 metry pokłady z bali. Podobno udało się dokopać do komory wypełnionej tajemniczymi skrzyniami, jednak kolejne ekspedycje systematycznie niszczyły studnię, utrudniając drogę do skarbu. Po dziś dzień woda skutecznie broni dostępu do tajemniczych skrzyń. Nie pomagają ani komputery, ani zaawansowane maszyny górnicze. Co znajduje się w tak pilnie strzeżonych przez Naturę kufrach? Teorii jest wiele – skarb templariuszy, piratów, angielskich wojsk kolonialnych, a nawet sekrety kosmitów. Najbardziej niezwykła teoria zakłada, że Studnię Pieniędzy stworzył angielski filozof Francis Bacon, by ukryć dokumenty dowodzące, że to on jest autorem dzieł Szekspira. Dzisiaj Wyspa Dębów jest własnością prywatną, a jej zwiedzanie wymaga uzyskania odpowiedniej zgody. Skarb braci Lafitte Jean Lafitte był XIX-wiecznym piratem i korsarzem, który wraz ze swoim bratem Pierrem zarabiał na życie rabując statki handlowe, głównie w regionie Zatoki Meksykańskiej. Wszystkie pozyskane w ten sposób towary sprzedawał na bieżąco w pobliskich portach. Legenda głosi, że fortuna Jeana i Pierre’a Lafitte zaczęła tak błyskawicznie rosnąć, że część skarbów piraci musieli zakopywać. Nie wiadomo gdzie miało to być, choć znawcy tematu największe szanse dają wybrzeżu Nowego Orelanu lub Jeziora Borgne. Wartość całego skarbu braci Lafitte jest trudna do oszacowania, choć pod koniec swojej pirackiej kariery korsarze mieli podobno aż 50 statków pełnych kosztowności. Nie wiadomo ile w tym prawdy, bo nawet część legendarnego skarbu nie została odnaleziona. Skarby z Flor de la Mar Flor de la Mar (Kwiat Morza) to portugalski 400-tonowy statek zwodowany w 1502 r. Dowodził nim Alfonso de Albuquerque, jeden z twórców portugalskiego imperium kolonialnego. Kapitan w 1511 r. załadował statek po brzegi złotem, kosztownościami daniną zapłaconą przez króla Syjamu. Niestety, kapitanowi Albuquerque nie było dane dotrzeć do portugalskiego króla. W cieśninie Malakki Flor de la Mar dopadł sztorm, który rzucił statkiem na skały Sumatry powodując jego przełamanie na pół i zatonięcie. Wszystkie skarby na zawsze spoczęły w morzu. Na pokładzie statku miało być ponad 60 ton złota o wartości blisko 3 miliardów dolarów. Po kilkuset latach skarby są przykryte grubą warstwą piasku, a duża niedokładność szesnastowiecznych map utrudnia jego wydobycie. Skarb Nuestra Senora de Atocha Nuestra Senora de Atocha to hiszpański XVII-wieczny galeon należący do tzw. Srebrnej Floty. Statek zatonął w 1622 r. podczas huraganu w pobliżu Florydy z ogromnym ładunkiem kosztowności na pokładzie – milionem srebrnych monet peso, 20 tonami srebrnych sztabek, 27 kilogramami szmaragdów i 35 skrzyniami złota. Dzisiaj wartość ładunku szacuje się na ponad 700 milionów dolarów. Katastrofę przeżyło tylko 4 marynarzy, którzy ujawnili przybliżone położenie statku. Udało się go odnaleźć w 1985 r. przez słynnego łowcę skarbów Mela Fishera. Analiza archeologiczna wraku ujawniła, że kadłub miał istotne wady konstrukcyjne spowodowane nadmiernymi oszczędnościami materiałowymi poczynionymi przez konstruktorów. Część kosztowności Nuestra Senora de Atocha wydobyto na powierzchnię, ale część nadal jest przykryta morskim dnem i czeka na odkrywców. Wartość pozostałego w oceanicznych czeluściach skarbu szacuje się na ponad 200 milionów dolarów. Może warto się pofatygować? El Dorado El Dorado to legendarna kraina w Ameryce Południowej wypełniona złotem. Jej nazwa pochodzi od skróconego hiszpańskiego określenia „el hombre dorado”, czyli „człowiek olśniony złotem”. Jedna z popularniejszych legend mówi, że „złoty człowiek” (znany jako „el dorado”) wskoczył do świętego jeziora, a zwolennicy zaczęli wrzucać do niego ofiary w formie klejnotów i kosztowności. Opowieść ta pochodzi od pierwszych hiszpańskich konkwistadorów, którzy podczas poszukiwania złota dowiedzieli się o rytuale oklejania jednego z wodzów Indian pyłem złota i obmywaniu w jeziorze Guatavita w Andach Północnych (dzisiejsza Kolumbia). Tradycja, która faktycznie istniała, została zaprzestana grubo przed przybyciem Kolumba, o czym europejscy poszukiwacze nie wiedzieli. El Dorado poszukiwano wszędzie, ale za najpewniejszą lokalizację uznano jezioro Guatavita. Hiszpanie próbowali nawet osuszać jezioro, a podczas tego procesu znaleziono szmaragd wielkości kurzego jaja, złote berło, napierśnik i inne kosztowności. Niestety, od 1965 r. jezioro jest pomnikiem narodowym, więc wszyscy poszukiwacze skarbów muszą obejść się smakiem. A podobno kosztowności spoczywające na jego dnie są warte kilkaset milionów dolarów. Bursztynowa Komnata Bursztynowa Komnata to kompletny bursztynowy wystrój komnaty zamówiony przez Fryderyka I u gdańskich mistrzów rzemiosła. Stał się symbolem zaginionego skarbu, który wciąż czeka na odkrycie. Bursztynowa Komnata w 1941 r. została zrabowana przez Niemców, a wkrótce potem przewieziono ją w skrzyniach do zamku krzyżaków w Królewcu. W 1944 r. komnatę zapakowano do zamkowych podziemi i to właśnie je uznaje się za ostatnią pewną lokalizację skarbu. Armia Czerwona zdobyła Królewiec w 1945 r., ale Bursztynowej Komnaty wtedy nie odnaleziono. Kustosz zamkowy – dr Alfred Rohde – zatrzymany przez Rosjan nie wyjawił tajemnicy spoczynku kosztowności, a wkrótce zmarł w tajemniczych okolicznościach. Bursztynowej Komnaty przez lata szukały tysiące amatorów, urzędników ministerstw kultury Polski, Niemiec i ZSSR oraz służby specjalne. O zdanie pytano radiestetów i jasnowidzów, ale majestatycznego wystroju komnaty nie odnaleziono. Bursztynowa Komnata mogła zostać ukryta w Krakowie, Pasłęku, Zamku w Człuchowie, Giżycku, Górach Sowich, Nysie, Szklarskiej Porębie, Kaliningradzie, na niemieckim statku MSS Wilhelm Gustloff zatopionym w styczniu 1945 r. czy samolocie, który spadł do jeziora Resko Przymorskie. Niewykluczone, że arcydzieło pochłonął ogień podczas pożaru królewieckiego zamku, bombardowania przez alianckie samoloty lub oblężenia przez Armię Czerwoną w 1945 r. Poszukiwacze skarbów mają jednak nadzieje, że Bursztynowa Komnata gdzieś tam jest. I wciąż na nich czeka. Skarb Czarnobrodego Czarnobrody to legendarny angielski pirat, który w latach 1716-1718 siał postrach na Morzu Karaibskim. Postać ta pojawia się w jednej z części słynnych „Piratów z Karaibów”. Czarnobrody naprawdę nazywał się Edward Teach i jest uznawany za jednego z najgroźniejszych piratów w historii ludzkości. U szczytu swojej nieprzeciętnej kariery dysponował 4 doskonale uzbrojonymi statkami, 60 działami i ponad 400-osobową załogą. Główną jednostką Czarnobrodego był okręt Zemsta Królowej Anny, którego wrak odnaleziono w 1996 r. u wybrzeży Karoliny Północnej. We wraku brakowało skarbu Czarnobrodego, którego wartość szacowano na 10 milionów dolarów. Oznacza to, że albo ktoś już wcześniej go wydobył, albo Czarnobrody zabrał tajemnicę jego lokalizacji ze sobą do grobu. 3 września 2014 o 20:10 przez Skomentuj (12) Do ulubionych
Ponad 100-letnie zdjęcia znalezione w skryce na Księżym Młynie Szymon Bujalski Bronił granic Polski Innym z odnalezionych archiwaliów jest świadectwo ukończenia przez Zygharda Zemana szkoły podoficerskiej w 6. kompanii szkolnej w Osowcu z wynikiem dostatecznym.
CZY znalazłeś kiedyś coś bardzo cennego w nietypowym miejscu? Dnia 27 marca 2005 roku przeżył to Ivo Laud, Świadek Jehowy mieszkający w Estonii. Sędziwa współwyznawczyni Alma Vardja poprosiła go o pomoc przy rozbiórce starej szopy. Demontując zewnętrzną ścianę, zobaczyli deskę przytwierdzoną do słupa. Gdy ją odsunęli, zauważyli zamaskowaną wnękę, długą na 120 centymetrów, a szeroką i głęboką na 10 centymetrów (1). Była to skrytka ze skarbami! Co to za skarby i skąd się tam wzięły? W kryjówce leżały paczuszki szczelnie owinięte grubym papierem (2). Znajdowała się w nich literatura Świadków Jehowy, głównie artykuły do studium Strażnicy — kilka nawet z roku 1947 (3). Odręczne kopie w języku estońskim były sporządzone bardzo starannie. Niektóre paczki zawierały szczegóły pozwalające się zorientować, kto ukrył te skarby — były wśród nich między innymi zapiski z przesłuchań męża Almy, Villema, a także informacje o jego pobycie w więzieniu. Wszystko to wskazywało, że właśnie on je tam ukrył. Dlaczego został pozbawiony wolności? Villem Vardja usługiwał w zborze w Tartu, a później w Otepää w Estonii, wchodzącej wówczas w skład Związku Radzieckiego. Prawdę biblijną poznał przypuszczalnie jeszcze przed II wojną światową. Później, 24 grudnia 1948 roku, został aresztowany przez władze komunistyczne za działalność religijną. Był przesłuchiwany i maltretowany przez funkcjonariuszy tajnej milicji, którzy próbowali w ten sposób zmusić go do wydania nazwisk współwyznawców. Sąd odmówił mu możliwości obrony i skazał go na 10 lat pobytu w łagrach. Brat Vardja dochował wierności Jehowie aż do śmierci 6 marca 1990 roku. O skrytce nic nie powiedział żonie. Niewątpliwie chciał ją chronić w razie przesłuchania. Dlaczego musiał ukryć literaturę? Ponieważ KGB często z zaskoczenia przeprowadzało rewizje w domach Świadków Jehowy i szukało publikacji religijnych. Villem najwyraźniej schował je, by zapewnić współwyznawcom zapas pokarmu duchowego na wypadek skonfiskowania całej literatury. Podobne skrytki znaleziono wcześniej, latem 1990 roku, między innymi jedną w Tartu. Również tę zrobił brat Villem. Dlaczego te pożółkłe papiery można nazwać skarbami? Okoliczność, że były pieczołowicie przepisywane i starannie ukrywane, ukazuje, jak wielką wartość miał pokarm duchowy dla Świadków żyjących w tamtych czasach (Mat. 24:45). Czy i ty cenisz dostępny dziś pokarm duchowy? Zalicza się do niego Strażnica, wydawana w języku estońskim i w przeszło 170 innych językach.

51°03′08,57″N13°44′37,90″E. Z Wikipedii, wolnej encyklopedii. Zwinger późnobarokowy zespół architektoniczny znajdujący się w centrum . Jest zaliczany do najbardziej znaczących budowli późnego. Nazwa „Zwinger” pochodzi od położenia budynku, na obszarze, który niegdyś znajdował się pomiędzy zewnętrznymi i

35 obrazów Jana Matejki, kilkadziesiąt Malczewskiego i Wyspiańskiego - to tylko ułamek tego, co zaginęło w czasie II wojny światowej. Ich odnajdywanie to ciężka i żmudna praca, której często towarzyszy przypadekObraz „Święty Longin patron dzwonkarzy” to akwarela autorstwa Jana Matejki o wymiarach 144 na 107 cm, sygnowana monogramem w prawym dolnym rogu. W rzeczywistości jest to projekt polichromii kościoła Mariackiego w Krakowie. Przed wojną dzieło stanowiło własność wybitnego warszawskiego kolekcjonera Franciszka Goldberga-Górskiego, który z zawodu był stomatologiem i chirurgiem szczękowym. Po wojnie uznano je za zaginione (sam kolekcjoner zmarł jeszcze przed zajęciem Warszawy przez Niemców). Zawieruszyło się gdzieś podczas powstania warszawskiego. Obraz był wzmiankowany jako strata wojenna w artykule Rocznika Muzeum Narodowego w Warszawie z 1966 r. Dzieło figurowało w bazie strat wojennych Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pod nr. 29926, wraz z przedwojennym zdjęciem kolei „Hucułka z dzbankiem” autorstwa Michała Borucińskiego to olej na tekturze z roku 1927 r., o wymiarach 39×29 cm. Dzieło pochodzi z przedwojennej warszawskiej kolekcji prywatnej. Przed wojną było eksponowane między innymi w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie. Oba obrazy zostały w zeszłym tygodniu odnalezione w prywatnych mieszkaniach na terenie Warszawy. - Dzieła zostały zabezpieczone przez policję i przekazane w depozyt do Muzeum Narodowego w Warszawie - wyjaśnia Anna Lutek, rzecznik Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. - Zabezpieczenie odnalezionych dzieł nie jest równoznaczne z ich odzyskaniem, lecz stanowi pierwszy krok w tym procesie. Sprawą zajmuje się obecnie Prokuratura Rejonowa Warszawa Śródmieście-Północ. Co ciekawe, pierwszy z obrazów był oferowany na sprzedaż w jednym z warszawskich domów aukcyjnych w czerwcu 2010 r. jako „Święty Eligiusz, patron złotników” i został sprzedany za 22 tys. zł. Drugie odnalezione dzieło było oferowane na sprzedaż w jednym z domów aukcyjnych w marcu 2015 r. jako „Hucułka” i zostało sprzedane za kwotę... 4 tys. zł. Podczas drugiej wojny światowej na terenie Polski zaginęło kilkadziesiąt tysięcy różnych dzieł sztuki. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego prowadzi rejestr ruchomych dzieł kultury, który obecnie zawiera blisko 63 tysiące pozycji. Poszukuje prawie 7 tys. obrazów polskich twórców. Wśród nich jest 35 obrazów Jana Matejki, 59 Jacka Malczewskiego, 29 Stanisława Wyspiańskiego. Do tego dochodzi kilka tysięcy dzieł malarzy z zagranicy, między innymi takich mistrzów jak Rembrandt czy Dürer. Obraz „Portret mężczyzny” powstał w 1728 roku. Jego autorem jest urodzony w Szczecinie barokowy malarz Krzysztof Lubieniecki, który żył w latach 1659-1729. Tworzył między innymi w Amsterdamie. Specjalizował się w portretach, a także scenach biblijnych. W 1938 roku „Portret mężczyzny” trafił do Muzeum Narodowego w Warszawie. W sierpniu 1939 roku pracownicy muzeum, spodziewając się wybuchu wojny, postanowili go ukryć, podobnie jak wiele innych dzieł. Zamknięto go do skrzyni i oznaczono inicjałami „ Tam przeleżał aż do powstania warszawskiego. 9 października 1944 skrzynia z napisem „ została jednak załadowana na ciężarówkę i wywieziona w nieznanym kierunku. W 1945 roku jeden z żołnierzy amerykańskiej 42 dywizji piechoty znalazł obraz w Niemczech. Postanowił zabrać go ze sobą, nie mając jednak pewności co do jego wartości. W 2009 roku jeden z członków rodziny żołnierza tworzył drzewo genealogiczne. Przy okazji wpadło mu w ręce zdjęcie swojego przodka z ciekawym obrazem. Zainteresował się nim. Ustalił, że dzieło ze zdjęcia, które przywieziono do Ameryki tuż po wojnie, zostało sprzedane właścicielowi jednej z prywatnych kolekcji w Ohio. Amerykanin powiadomił FBI, podejrzewając, że obraz pochodzi z Niemiec, a więc prawdopodobnie został zrabowany z jednego z okupowanych krajów. O sprawie powiadomiono biuro FBI w Warszawie. Pod koniec sierpnia 2015 roku amerykańscy śledczy poinformowali pracowników warszawskiego Muzeum Narodowego, że odnaleziono obraz, który w przeszłości mógł należeć do jego kolekcji. Do Stanów Zjednoczonych wysłano eksperta z dziedziny konserwacji malarstwa, który ten fakt potwierdził. Muzeum nie zdradza, u kogo znaleziono dzieło, ale wiadomo, że jego posiadacze zgodzili się na jego bezwarunkowe oddanie. 27 września 2015 roku samolot z płótnem „Portret mężczyzny” w luku bagażowym wylądował na lotnisku Okęcie. Po 71 latach, wskutek wielu przypadkowych zdarzeń, dzieło wróciło na swoje stare miejsce. Schody spodobały się Hansowi Frankowi Równie ciekawa historia wiąże się ze „Schodami pałacowymi” Francesco Guardiego. To obraz olejny o wymiarach 32,8×25,8 cm. Sam Guardi był weneckim malarzem rokokowym, uważanym za jednego z ostatnich klasycznych malarzy szkoły weneckiej. Jego dzieła zdobią między innymi galerie Luwru, National Galery w Londynie, Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku czy Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu. 3 marca 1925 r. obraz został kupiony przez Muzeum Narodowe w Warszawie od kolekcjonera Leona Kranca. Do wybuchu II wojny światowej dzieło było eksponowane w budynku muzeum przy ul. Podwale 15 w Warszawie. Podobnie jak w przypadku „Portretu mężczyzny”, obraz zdjęto ze ściany i umieszczono w piwnicach muzeum. Niemcy szybko go jednak przewieziony do składnicy Urzędu Specjalnego Pełnomocnika ds. Zabezpieczania Sztuki i Dóbr Kultury mieszczącej się w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie. Stamtąd trafił na Wawel, gdzie swoją siedzibę miał szef Generalnej Guberni Hans Frank. W tym samym miejscu znajdował się także słynny obraz Rafaela „Portret młodzieńca”, który pochodził z kolekcji rodziny Czartoryskich, oraz „Dama z gronostajem” Leonarda da Vinci. W 1944 roku wszystkie trzy obrazy pojechały do zamku hrabiego Richthofena na Dolnym Śląsku. Tam na pewien czas słuch po nich zaginął. To był jeden z większych sukcesów Na podstawie dokumentów odnalezionych w niemieckich archiwach ustalono, że 24 grudnia 1945 r. obraz „Schody pałacowe” przekazano do składnicy dóbr kultury w Wiesbaden, a następnie do Central Collecting Point w Monachium. Płótno, zamiast wrócić do swojego prawowitego właściciela, trafiło na Uniwersytet w Heidelbergu jako „obiekt o nieznanym pochodzeniu”. W 1980 r. przekazano je jako depozyt do Kurpfalzische Museum w Heidelbergu, a następnie do miejskiej galerii w Stuttgarcie, gdzie dzieło znajdowało się do 2014 roku. Wtedy upomnieli się o nie Polacy, którzy mieli je w swojej bazie zwanej „Katalogiem strat wojennych”. Niemcy nie robili problemów. 3 kwietnia 2014 obraz został przekazany dyrektorce Muzeum Narodowego w Warszawie Agnieszce Morawińskiej. Uroczystość odbyła się z udziałem ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego oraz ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. To był jeden z największych sukcesów związanych z restytucją należących do Polski dzieł sztuki. Ale nie zawsze wszystko się udaje, o czym świadczy przykład wspomnianego dzieła Rafaela „Portret młodzieńca”. Rodzina Czartoryskich kupiła je od rodziny Giustinianich z Wenecji około roku 1800. Później wystawiono je w Muzeum Czartoryskich. W czasie I wojny światowej ukrywano je w Dreźnie. W 1939 trzy najcenniejsze obrazy z kolekcji Czartoryskich zostały spakowane do skrzyni, oznaczonej literami LRR (Leonardo, Rembrandt, Rafael) i ukryte w Sieniawie. Tam jednak zbiory odnaleźli Niemcy i zostały wysłane do Berlina. Adolf Hitler prawdopodobnie sprezentował ów obraz Hansowi Frankowi, wskutek czego trafił on na Wawel. Kiedy szef Generalnej Guberni uciekał z Krakowa, powierzył ukrycie obrazu swojemu pełnomocnikowi ds. dzieł sztuki. Ten rzekomo miał jednak pomylić „Portret młodzieńca” z jakimś innym płótnem, wskutek czego obraz Rafaela zaginął. Od tego czasu krążą informacje, że rzekomo znajduje się w jednej z zagranicznych kolekcji. Wiele takich plotek słyszał prof. Wojciech Kowalski z Zespołu ds. Rewindykacji Dóbr Kultury Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Zespół ten działa od 1999 roku, jego celem jest wspieranie wysiłków Polski w celu odzyskiwania dóbr kulturalnych. W pracach tych MSZ współdziała z ministerstwem kultury, które rejestruje straty wojenne i publikuje ich katalogi, a także z innymi kompetentnymi polskimi instytucjami, muzealnymi, bibliotecznymi oraz archiwalnymi. Podobno był u szejków - Plotki pojawiają się z najróżniejszych źródeł, jedna z nich mówiła na przykład, że obraz „Portret młodzieńca” znajduje się u arabskich szejków. W praktyce taka akurat informacja jest jednak nie do sprawdzenia - mówi prof. Kowalski. Członek zespołu przyznaje jednak, że wiele krajów pomaga stronie polskiej w odnajdywaniu dzieł sztuki. - Nie zawsze są to instytucje kulturalne. W jednej ze spraw we Włoszech pomogła nam Guardia di Finanza, czyli włoska policja skarbowa. Jak odzyskuje się mienie? Procedury restytucyjne prowadzone są w oparciu o prawo międzynarodowe, ale zastosowanie mają w tym przypadku również przepisy prawa krajowego państwa, na którego terenie obiekt został odnaleziony. Na podstawie zgromadzonej dokumentacji sporządzany jest wniosek restytucyjny, w którym wskazuje się pochodzenie obiektu, opisuje okoliczności jego utraty, a przede wszystkim dowodzi prawa własności. Problem polega na tym, że większość systemów prawnych w cywilizowanych krajach chroni nabywcę, który wszedł w posiadanie jakiegoś dzieła sztuki w dobrej wierze. To o tyle istotne, że wiele dzieł sztuki od czasu wojny wielokrotnie zmieniło właściciela, a kolejni nabywcy nie byli świadomi jego pochodzenia. W takich przypadkach konieczne są niejednokrotnie trwające wiele miesięcy pertraktacje zmierzające do znalezienia kompromisowego rozwiązania. Działania restytucyjne podejmowane są nie tylko poza granicami Polski. MKiDN działa również w kraju. Dzięki takim bardzo długotrwałym staraniom do Polski wróciło dzieło flamandzkiego malarza Jacoba Jordaensa (1593-1678). Jest to olejny szkic do obrazu „Święty Iwo, patron prawników”, znany także pod tytułem „Święty Iwo wspomagający biednych”.Obraz ten do 1944 r. znajdował się w zbiorach Muzeum Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Ewakuowany w celu zabezpieczenia przed działaniami wojennymi do Kamieńca Ząbkowickiego, zaginął przypuszczalnie w 1945 r. po zajęciu tego terenu przez Armię Radziecką. Pod koniec 2008 r. pojawił się w ofercie domu aukcyjnego Sotheby’s w Londynie. Został wycofany z aukcji na wniosek Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Odzyskanie obrazu stało się możliwe w wyniku kilkuletnich negocjacji prowadzonych z Sotheby’s przez polskie placówki dyplomatyczne w Londynie i Waszyngtonie, a także dzięki zaangażowaniu w sprawę amerykańskiej agencji Homeland Security Investigations. Z Polski w czasie okupacji niemieckiej wywieziono około 516 000 dzieł sztuki, o wartości szacunkowej 11,14 miliarda dolarów. Do dziś dzięki staraniom ministerstwa oraz dokumentacji zgromadzonej w MKiDN do kraju powróciło wiele cennych zabytków, w tym w 1994 r. ze Stanów Zjednoczonych „Praczka” Gabriela Metsu, w 1997 r. z Rosji obraz „Apollo i dwie muzy” Pompea Batoniego, w 1999 r. ze Szwajcarii „Portret księcia pomorskiego Filipa I” pędzla Łukasza Cranacha Młodszego. W 2002 roku udało się przywieźć z Wielkiej Brytanii obraz Adriaena Brouwera „Chłopi w karczmie”, a rok później z Wielkiej Brytanii i Finlandii hełm i obojczyk ze zbroi karacenowej oraz fragmenty zbroi husarskiej. Od 2006 r. zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie ponownie zdobi zaginiony w trakcie powstania warszawskiego „Portret Karola Podlewskiego” autorstwa Jana Matejki. Jak tłumaczy prof. Małgorzata Omilanowska, była minister kultury, grabież dzieł sztuki podczas II wojny światowej została precyzyjnie zorganizowana. W jej zaplanowaniu dużą rolę odegrała „przyjacielska wizyta” niemieckich historyków sztuki, która miała miejsce w latach międzywojennych, a podczas której oglądali oni i rejestrowali najcenniejsze polskie skarby. Nasze dzieła znajdują się także w Rosji. 12 lat temu Polska złożyła kilka wniosków dotyczącą dzieł zrabowanych przez Rosjan w trakcie II wojny i po jej zakończeniu. Chodzi między innymi o „Madonnę Głogowską” Lucasa Cranacha. W sierpniu 1945 roku została ona wywieziona do Związku Radzieckiego. W roku 2000 fotografia dzieła pojawiła się na stronie internetowej zasobów Muzeum Puszkina w Moskwie. 16 lat temu rosyjski Sąd Konstytucyjny ustanowił bowiem obowiązek ujawnienia pełnego wykazu dzieł sztuki, książek i archiwaliów przejętych na terenie Niemiec przez Armię Czerwoną. Ale na ich zwrot Rosjanie się nie zgodzili.

Krok 1: Zostać Kapitanem. Aby wstąpić w rolę kapitana, gracze powinni wybrać opcję Moje statki, zamiast wybierać typ statku z menu głównego. Przy pierwszym starcie gra wyświetli opcję zakupu jednego z trzech typów okrętów: Galeon — największy statek w Sea of Thieves. Galeon najlepiej sprawdza się w grupie czterech graczy.

Zgorzelec. Dziś miasto graniczne. Po drugiej wojnie światowej podzielone na dwa odrębne organizmy, polski i niemiecki. Oba wrogie sobie byty rozdzielały wody rzeki Nysy, wtedy nazywanej więc transporty ze wschodu na zachód. Z ludnością zagubioną,przygnębioną faktem wyrwania z ziemi dziadów i ojców. Zasiedlając Zgorzelecnagle znaleźli się oni na wrogiej ziemi. Jakoś trzeba było jednak żyć. Jakoś w Zgorzelcu (wtedy nazywanym Zgorzelicami) szybko zaczęłydziałania, mające na celu rozpoczęcie w tym nowym miejscu na zieminormalnego funkcjonowania. Już w 1946 roku, 02 stycznia, rozpoczyna swądziałalność sąd grodzki na powiat zgorzelicki, a 14 stycznia 1946 roku stworzonyzostaje pierwszy budżet się, oj działo wtedy w mieście. Oto 8 i 9 lutego 1946 roku rzekaNisa pokazała swoje oblicze. Podnosi się o ponad 2 metry! Zrywa życia miejskiego w powojennej rzeczywistości przerywają iściesensacyjne informacje, którymi ludzie zawsze żyli. Bo oto w lipcu 1947 roku,czyli dwa lata po wojnie, zostaje zatrzymanych przez ormowców ze Zgorzelca12 SS-manów i 356 przemytników. Mimo upływu przeszło dwóch lat odzakończenia drugiej wojny światowej w Europie, to jednak dalej żyły demonywojny. I próbowały się uaktywniać w różnych miejscach, tym razem żył też chyba najbardziej zajmującym tematem, jaki zawszeporuszał wyobraźnię wśród ludzi, tym tematem były skarby!Po wojnie różnej maści szabrownicy, poszukiwacze… przemierzali różnezakątki Polski zachodniej z nadzieją odnalezienia wielkich skarbów III Rzeszy, októrych było głośno już z chwilą zakończenia działań wojennych. Nie inaczejbyło w tym mieście granicznym. W dniu 30 czerwca 1947 roku gazeta DziennikZachodni ,w numerze 176, donosi w tonie iście sensacyjnym o cennym odkryciuw Zgorzelicach. Tytuł artykułu - „Świadectwa polskości Dolnego Śląska”. Wartykule możemy wyczytać, że podczas przeprowadzanej przez MO inspekcjisanitarno-porządkowej odkryto w częściowo zniszczonym i opuszczonymbudynku, będącym kiedyś siedzibą urzędnika parafialnego, wielki skarb dlakultury. Otóż w piwnicy tego budynku odnaleźli skrzynię okutą żelaznymisztabami. Po jej otwarciu znaleziono między innymi foliały, pergaminy, księgi…Na dodatek pod specjalnym przykryciem, które miało maskować dalszązawartość skrzyni znaleziono: „Ułożone w kopertach zwoje pergaminu,zaopatrzone pieczęciami oraz zbiór ksiąg oprawnych w barwną tłoczoną skórę”Znalezione dokumenty pochodziły z XV i XVI wieku. Niezwykle cennymznaleziskiem była księga parafialna miasta Zgorzelec z XVI . W niej to były„wszystkie polskie nazwiska parafian”.Sensacyjne były też dokumenty zawierające opowieści o historii jednak największym skarbem tej skrzyni był dokument „Projekty ustaw”,a zaczynały się one tymi oto słowami: ,,Fryderyk August z Bożej łaski królaPolski, Pruski i Litewski Mazowiecki…”.Dokumenty, po ich zaewidencjonowaniu, zostały przewiezione do Uniwersytetu o sensacyjnym znalezisku powtórzyła potem, po kilku dniach, gazeta,,Słowo Polskie” ( r., Nr 183). W artykule pt. „Cenne dokumenty zeZgorzelca w Archiwum Państwowym” zmienia się miejsce ich przekazania naArchiwum Państwowe. Czyżby to było archiwum, które dzisiaj znajduje się wBolesławcu? W artykule opisuje się też szczegółowo co odnaleziono w Vierzig Fragen von der Secle 1 tom2/ Ein Trost – Buechlein von 4 Completnionen (1 tom)3/ Metryki chrztów, ślubów i zgonów miejscowości Bąków (powiat Kluczbork) zlat 1675 -17654/ Kronika Zgorzelca z lat 1311-1653 (1 tom).5/ Dokument dotyczące sporu między proboszczem a klasztoremFranciszkanów w Zgorzelcu z dnia Dokument dotyczący prawa składu dla miasta Zgorzelca wydany przez JanaCzeskiego Dokument dotyczący dróg handlowych wydany przez Konrada biskupapruskiego w r. Dokument dotyczący zwolnienia od daniny kilku wiosek w pobliżu Zgorzelcawydany przez Władysław, króla Czech i Węgier w Budzie w r. Dokument dotyczący cechów w Zgorzelcu wydany przez Fryderyka Augusta,króla polskiego w r. racji ważności tego znaleziska pozwoliłem sobie przytoczyć wszystkiedokumenty odnalezione w skrzyni. Choć, jak zauważył uważny czytelnik, nie matutaj dokumentów wymienionych z nazwy w Dzienniku Zachodnim, takich jak,,Projekty ustaw Fryderyka Augusta … z Bożej łaski króla Polski, Prus i Litwy,Mazowsza”, księgi parafialnej z XVI miasta Zgorzelec zawierającej ,,wszystkiepolskie nazwiska parafian”. Czyżby to było przeoczenie redakcji? Być na to pytanie można znaleźć odpowiedź w Archiwum Państwowym,do którego trafiły powyższe zbiory. Ten temat jeszcze podnosiła gazeta TrybunaDolnośląska w swym artykule z dnia r. (nr 161) pt. ,,Cennedokumenty z XIV w. w bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego”. W artykulewymienia się znalezisko opisane już wcześniej jednak kolejny raz kieruje sięjego dalszy losy do Wrocławia, a konkretnie do biblioteki uniwersyteckiej. Jakwięc jest naprawdę? Warto, by to sprawdzić…Myliłby się jednak czytelnik jeśli myślałby, że to koniec sensacyjnychodkryć w Zgorzelcu w tamtym okresie. Już kolejne dni przynoszą dalszesensacyjne odkrycia skarbów zdeponowanych z Polskie z dnia r., w numerze 176 głośno krzyczy wswym artykule: „Odkrycie skarbu w Zgorzelcu W podziemiach MuzeumMiejskiego odkopano trzy skrzynie eksponatów muzealnych”W pierwszym zdaniu tego artykułu wyjaśnia się czytelnikowi skąd te skarby.„Niemcy uciekając w popłochu z terenu Dolnego Śląska, nie mogli zabrać ze sobąwszystkiego i co cenniejsze przedmioty zakopywali w najrozmaitszychschowkach. To jest przyczyną i źródłem „odkrytych skarbów”. To stwierdzenie pozostało aktualne do naszych czasów. Co jednak odnaleziono w piwnicachMuzeum Miejskiego? Zapewne skarby jeszcze długo leżałyby w swej skrytce,gdyby nie żona woźnego Muzeum, Hendler. Otóż opowiedziała ona, w tonieiście tajemniczym, że pod koniec wojny kiedy trwała ewakuacja „słyszała rumorw piwnicach i trzaskanie łopat”. Była pewna, jak mówiła, że „zakopali w piwnicymuzeum jakieś rzeczy”. Jak niestety rzadko bywa, informacja żony woźnegookazała się prawdziwa. Podczas prac komisji, która rozpoczęła poszukiwania,odnaleziono trzy skrzynie żelazne. Jak pisze autor artykułu ,,(…) Zawartość tychskrzyń przeszła wszelkie oczekiwania(…)”. Zaspakajając ciekawość czytelnikawymieńmy, co leżało w skrzyniach i oddajmy głos jeszcze raz autorowiartykułu?! ,,Przed oczyma zebranej komisji zabłysły złote pierścionki, kielichy,zegarki, biżuteria, złote monety i nas chyba najbardziej ciekawepozostanie zapewne ten zwrot ,,i tym podobne”! Co się kryło pod nim? Tegochyba nigdy się nie dowiemy. Skarbami w skrzyni były też zegary, monstrancje,cynowe kubki z XVI i XVII w., patery, krucyfiksy, lichtarze, tabakierki i znowutajemniczy zwrot itp. Podczas dalszych poszukiwań w piwnicy znalezionorównież wielki zbiór złotych monet w ilości przeszło 700-set! Wszystkie rzeczy-skarby z piwnicy oddano pod opiekę Urzędowi Bezpieczeństwa w Zgorzelcu. Cosię jednak stało dalej z tymi przedmiotami? Gazeta o tym milczy, jednakwysuwa pewne pytanie „(…) ile jeszcze takich „skarbów” leży ukrytych wpiwnicach na tutejszym terenie, czekając na swego odkrywcę”. Ano właśnie,ile…Trybuna Dolnośląska z tego samego dnia (nr 180) publikuje artykuł podjeszcze bardziej wymownym tytułem:„Zgorzelec pełen skarbów. Tym razem wpodziemiach Muzeum Miejskiego”. Gazeta podaje szczegółowo kto był w komisji, która te skarby komisji był referent kultury i sztuki ob. Galant. Dowiadujemy się też ileważyły skrzynie (trzy). Ich wagę oszacowano na przeszło 200 kg. Nie wiemyjednak, czy 200 kg ważyła jedna, czy też wszystkie skrzynie. Opis odnalezionyprzedmiotów też w zasadzie odpowiada temu, co napisała gazeta „SłowoPolskie” z tą różnicą, że jest tutaj doprecyzowane ile było złotych monet- byłoich 734 i miały pochodzić z okresu średniowiecza, a więc bardzo cenne!Ciekawostką opisaną w artykule jest to, że z komisyjnego otwarcia sporządzonokomisyjny protokół i zawartość skrzyń miano przekazać na rzecz skarbupaństwa, a więc nie do Urzędu Bezpieczeństwa, jak pisała gazeta SłowoPolskie…Czy faktycznie zostały przekazane skarbowi państwa? Co stało się z nimidalej? Gdzie obecnie znajdują się skarby odnalezione w 1947 roku w tymmieście? Gdzie są księgi, gdzie jest złoto, srebro schowane w piwnicachbudynków Zgorzelca? Co się dzisiaj z nimi dzieje…??? Zapewne czytelnikchciałby się tego dowiedzieć… Pójdziemy ich tropem i może odtworzymy ichlosy późniejsze. Oby tak się ofertyMateriały promocyjne partnera
BSEDq. 399 149 292 165 382 251 494 52 252

skarby znalezione po wojnie